Kliknij tutaj Witamy na stronie Związku Nauczycielstwa Polskiego Oddział Międzygminny w Mysłowicach

AKTUALNOŚCI  

 

(04.05.2015)  W pogoni za średnią krajową
Przeciętne wynagrodzenie według GUS wynosi 4214 zł brutto, czyli 3003 zł na rękę. Słowo „przeciętne” jest jednak mylące, bo o wyższej pensji aż dwie trzecie Polaków może jedynie pomarzyć.

Ze średnim wynagrodzeniem jest jak z dowcipem o statystyce: idąc z psem na spacer, zarówno my, jak i on, mamy średnio po trzy nogi. Działanie matematyczne przeprowadzono prawidłowo, ale wynik nijak nie przystaje do rzeczywistości.
Czy zatem patrząc na wypłatę, warto zawracać sobie głowę średnią albo uzbrojonemu w tę liczbę iść z wnioskiem o podwyżkę?
Różnice w pensjach zależą m.in. od branży, zawodu, wielkości firmy, tego, czy jest państwowa czy prywatna. Wiek nie jest decydującym argumentem, bo pracodawca płaci za lata doświadczenia, a nie za metrykę. Znaczenie ma również lokalizacja. Przykładowo: przeciętne wynagrodzenie w lutym tego roku wyniosło w woj. mazowieckim 4,9 tys. zł brutto, a w sąsiadującym z nim świętokrzyskim było jednym z najniższych w kraju - 3,3 tys. zł brutto.
O wysokości naszych zarobków na przestrzeni lat może zadecydować również moment rozpoczęcia pracy. Przykładowo osoby, które dostawały angaż w latach 2011-14, kiedy zarobki pod wpływem spowolnienia gospodarczego i wysokiego bezrobocia były niższe, jeżeli nie dostaną spektakularnej podwyżki, najprawdopodobniej długo będą zarabiać mniej niż ci, którzy dopiero rozpoczną pracę w tej samej firmie, ale w czasie prosperity.
Związkowcy z OPZZ od lat przekonują, że rozwiązaniem problemu nierówności płacowej z wymienionych przyczyn czy chociażby dyskryminacji ze względu na płeć (kobiety zarabiają przeciętnie o 20 proc. mniej niż mężczyźni) jest ujawnienie wynagrodzeń. Argument - transparentność wymusza uczciwość pracodawców. Eksperci przekonują, że ta metoda niesie ze sobą więcej szkody niż pożytku, bo tam, gdzie praca wymaga ograniczonego zasobu umiejętności (np. stawka godzinowa w ochronie, branży przetwórczej, handlu), zarobki są wystandaryzowane i wszyscy zarabiają z grubsza tyle samo. Na innych stanowiskach o tym, że ktoś zarabia np. o 10 proc. więcej niż pozostali, decydują m.in. czynniki osobowościowe. Przykładowo: dana osoba wykazuje potencjał rozwoju, dzięki czemu pracodawca jest gotów być może nieco przepłacić, żeby ją pozyskać.
Dodatkowe argumenty przeciwko ujawnianiu płac płyną z badań wśród pracowników. W 2014 r. firma Sedlak & Sedlak opublikowała sondę: połowa osób zdecydowanie nie była zadowolona ze swoich zarobków, jeżeli porównała je z tym, ile zarabiali znajomi i rówieśnicy. Kolejne 24 proc. odczuwało umiarkowane rozczarowanie, a 26 proc. było gotowych uznać, że wiedzie im się lepiej lub nawet zdecydowanie lepiej niż pozostałym.
- O zarobkach rozmawiam tylko ze znajomymi z tej samej branży - mówi Ilona, która zajmuje się sprzedażą powierzchni reklamowej w prasie i mediach cyfrowych. - Dzięki temu wiem, którym pracodawcą warto się zainteresować. Co mi po tym, ile w firmie zarabiają kolega informatyk czy przyjaciółka graficzka. Przecież działamy w innych realiach - podkreśla.
Z zarobkami na poziomie, który wielu określiłoby jako „niesatysfakcjonujący”, pogodzona jest Anna, nauczycielka nauczania wczesnoszkolnego. - Wybierając zawód, doskonale wiedziałam, na jakie zarobki mogę liczyć. Po 20 latach pracy dobiję do trochę ponad 3 tys. zł na rękę. To pensja, od której pewni moi znajomi zaczynają karierę. Do nikogo nie mogę mieć pretensji, bo podjęłam decyzję z pełną świadomością jej konsekwencji - zapewnia.
Takie podejście jest jednak rzadko spotykane, a oczekiwania płacowe najczęściej rozmijają z się z realiami. Przykładem może być raport NBP, z którego wynika, że część emigrantów, która rozpatruje powrót do kraju, w dużej mierze uzależnia go od tego, czy znajdzie pracę z pensją 5 tys. zł netto. To blisko 7,1 tys. zł brutto, czyli niemal dwa razy tyle, ile wynosi obecnie przeciętne wynagrodzenie. Podobne rozczarowanie przeżywają osoby wchodzące na rynek pracy, dla których przeciętne wynagrodzenie jest niejako wyznacznikiem pensji, którą powinni zarabiać. Dostając mniej, czują się pokrzywdzeni.
Magii średniej pensji często ulegają również przedstawiciele związków zawodowych, używając jej jako argumentu np. w walce o podwyżki dla najgorzej zarabiających lub w konkretnej branży. Ale oczywiście nie dotyczy to wszystkich, bo są takie - jak chociażby górnictwo czy finanse - gdzie przeciętne wynagrodzenie jest dużo wyższe niż średnie.
Nie jesteśmy skazani jedynie na dane płacowe GUS. Niezależne firmy badawcze publikują dane dotyczące zarobków w wybranej branży z podziałem na stanowiska czy lokalizacje. W zamian za udostępnienie (anonimowe) szczegółowych informacji dotyczących naszych zarobków możemy bezpłatnie sprawdzić, czy faktycznie jesteśmy niedopłaceni oraz ile zarabiają osoby z naszego przedziału wiekowego, miasta oraz z podobnym wykształceniem i doświadczeniem.

Przeciętna pensja polityczna
Kategorią płac średnich posługują się wszyscy na świecie. Podajemy średnią, więc wyglądamy na zamożniejszych, a przynajmniej łatwiej nam to wmawiać - mówi dr Jan Czarzasty.

Rozmowa z dr. Janem Czarzastym z Zakładu Socjologii Ekonomicznej SGH:
Marta Piątkowska: Czy „średnia płaca” oznacza, że przeciętnie właśnie tyle zarabiamy?
Dr Jan Czarzasty: Zarabiamy, ale nie wszyscy, bo dwie trzecie pracowników zarabia mniej lub co najwyżej tyle. Nie ma też jednej średniej krajowej, bo GUS oblicza przeciętne wynagrodzenie w kilku wariantach: dla gospodarki narodowej, dla sektora przedsiębiorstw, z uwzględnieniem firm zatrudniających do dziewięciu osób lub bez tych podmiotów. Obliczanie polega na tym, że dzieli się sumę wynagrodzeń brutto, obejmującą wynagrodzenie zasadnicze uzupełnione o np. wypłaty z tytułu udziału w zysku czy trzynastki, przez przeciętną liczbę zatrudnionych w danym okresie, np. miesiącu, kwartale, roku. Nie mieszczą się w tym osoby pracujące na podstawie umów cywilnoprawnych, czyli zlecenia i umowy o dzieło. Siłą rzeczy nie ma tu także samozatrudnionych, bo nie otrzymują wynagrodzeń, gdyż zarabia ich firma.

- W takim razie, czy średnia płaca może być argumentem w dyskusji o dyskryminacji płacowej poszczególnych grup zawodowych? Weźmy pod uwagę chociażby ostatnie protesty nauczycieli. Jednym z głównych powodów, dla których ZNP domaga się podniesienia płac, jest ich odstawanie od średniej. To samo mówią pielęgniarki.
- Kategorią płac średnich posługują się wszyscy na świecie. Jest stosowana w debacie publicznej. Gdyby na co dzień powoływać się na np. medianę, to ona stałaby się podstawowym punktem odniesienia - dzieli wszystkie dane na pół, poniżej i powyżej mediany znajduje się dokładnie po 50 proc. wypłacanych pensji, nie zaburzają jej bardzo wysokie pensje niewielkich grup. Ale tak nie będzie, bo średnia zarobków jest w Polsce sporo wyższa od mediany, więc jest to wskaźnik poręczniejszy politycznie. Podajemy średnią, więc wyglądamy na zamożniejszych, a przynajmniej łatwiej nam to wmawiać.

- Średnia pensja pojawia się też nieustannie w dyskusjach o podniesieniu pensji minimalnej. Związkowcy od lat naciskają, aby minimalna stanowiła 50 proc. średniej. A może powinna stanowić 50 proc. mediany? Według GUS ta wynosi 3115 zł brutto, czyli teraz minimalna jest korzystniejsza, bo przewyższa tę wartość (1750 zł brutto).
- Czasem lepsza jest mediana, czasem średnia arytmetyczna. Co do zasady, im bardziej symetryczny rozkład zarobków, tym lepiej średnia się sprawdza. Załóżmy, że liczymy średnią i medianę na podstawie zarobków czterech osób. A zarabia 2 tys., B - 3 tys., C - 3,4 tys., D - 8 tys. zł. Gdybyśmy policzyli średnią, wyjdzie nam, że przeciętnie zarabiają 4,1 tys. zł miesięcznie. Ale mediana zarobków tej czwórki wyniesie 3,2 tys. zł, czyli połowa z 3 i 3,4 tys.

Jest duża różnica, a to dlatego, że jedna osoba zarabia czterokrotnie więcej od najgorzej opłacanej. Inaczej mówiąc, średnia jest wrażliwa na wartości skrajne, a mediana - odwrotnie. Czasem jest to zaletą, ale czasem może być wadą. Gdyby w podanym wyżej przykładzie osoba najlepiej wynagradzana zarabiała nie 8 tys. zł, lecz 4 tys., to mediana zostałaby taka sama, natomiast średnia wyniosłaby 3,1 tys. A zmianę wartości średniej spowoduje zmiana zarobków każdej z tych osób.

- W sumie to po co liczymy średnią krajową? O ile istnienie minimalnej ma uzasadnienie, o tyle średnia oderwana od rzeczywistości wprowadza jedynie wśród pracowników zamęt i frustracje.
- Średnia nie jest oderwana od rzeczywistości, przecież odnosi się do danych źródłowych, których prawdziwości nie podważamy. Średnia jest miarą chyba najmocniej przemawiającą do wyobraźni, każdy wie, co to jest i jak to liczyć, choć nie zawsze właściwie rozumie wynik. Mediana to jest już miara trudniejsza do zrozumienia.

- A co z porównywaniem średniej i minimalnej w Polsce do kwot w innych krajach? W zmiażdżonej przez kryzys Grecji minimalna wynosi 1 tys. euro, czyli dwa razy tyle co w Polsce...
- I tu dotykamy chyba najbardziej istotnego problemu, większej wagi niż spory o to, czy opisując zarobki, stosować średnią czy medianę. Eurostat podaje, że udział płac w PKB w Polsce wynosi tylko 37 proc., czyli jest niski nie tylko na tle przodującej pod tym względem Szwajcarii, ale nawet bliższych nam ekonomicznie krajów nadbałtyckich czy Węgier i Czech, które reprezentują podobny typ kapitalizmu. Zarabiamy za mało, powinniśmy więcej. Nie chcemy rozmawiać o tym, jak i czym zastąpić obecny model rozwoju, który coraz bardziej się wyczerpuje: oparty na stosunkowo taniej pracy, bezpośrednich inwestycjach zagranicznych i środkach europejskich.

- Brakuje nam rzetelnych danych dotyczących zarobków? Może gdybyśmy w końcu to wiedzieli, spadłoby rozczarowanie np. młodych, którzy dostając np. 2,5 tys. zł na rękę, czują się niedopłaceni.
- Ależ te dane są! Sama pani cytuje GUS, z których wylicza się wiele innych wskaźników poza wynagrodzeniem przeciętnym, np. medianę. A młodzi czują się niedopłaceni, bo po pierwsze, rozbudzono w nich duże aspiracje, A po drugie, mają układ odniesienia, jakim są wyżej rozwinięte kraje Europy Zachodniej. Tam zarobki są wyższe, a dodatkowo warunki pracy przeciętnie lepsze. Mogą tam pojechać, wiedzą o tym, dlatego też w kraju się nie buntują, przynajmniej na razie.

- Często w komentarzach pod tekstami o zarobkach widzę, jak bardzo Polska jest pod tym względem podzielona. Dla jednych 2,5 tys. zł to kpina, inni twierdzą, że u nich takie pensje mają nieliczni.
- Jesteśmy społeczeństwem, w którym istnieją znaczne różnice osiąganych dochodów. Z perspektywy warszawskiej pojęcie dobra pensja to coś zupełnie innego niż np. ciechanowskiej, a punkt widzenia będzie jeszcze inny na podkoszalińskiej wsi.

- Czy średnia pensja nie powinna być podawana wraz z informacjami o jej realnej sile nabywczej? Przykład: zaczyna się bitwa o minimalną i chociaż jest deflacja, i można kupić więcej za mniej, to wszyscy i tak patrzą na liczby.
- To by się przydało, bo wtedy każdy otrzymywałby jasny komunikat o tym, na co naprawdę go stać w ramach jego dochodów. Jednak nie ulegajmy złudzeniu, że skoro jest deflacja, to wszystko tanieje, bo tak nie jest. Na deflację silnie wpłynęły spadające ceny paliw. Niektóre produkty żywnościowe tanieją, np. mąka, a inne w tym czasie drożeją, np. cukier.



Źródło - Gazeta Wyborcza (04.05.2015) autor: Marta Piątkowska

 

 

 

 

 


© 2014. Oddział Międzygminny ZNP w Mysłowicach. Wszystkie prawa zastrzeżone.